Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gustav Becker, założyciel marki zegarów urodził się w Oleśnicy na Dolnym Śląsku. Oleśniczanin produkował najsłynniejsze zegarki na świecie

KJ
zdjęcia zgromadzone i użyczone przez Rafała Wietrzyńskiego
Oleśnica słynie z zabytków, malowniczej okolicy, a także znanych osób. Wśród urodzonych w Oleśnicy na Dolnym Śląsku są m.in. aktorzy, politycy, a także wynalazcy. Dziś, zapraszamy Państwa w podróż do roku 1819, w którym urodził się Gustaw Becker. Kim był? Jak zaistniał i dlaczego, do dziś żyje w niektórych domach? Przeczytajcie szczegóły poniżej i koniecznie obejrzycie galerię zdjęć. Zobaczcie, jakie cuda tworzył. A może...macie jego dzieła w swoim domu?

Oleśniczanin produkował najsłynniejsze zegarki na świecie

Jak podają źródła Gustav Eduard Becker urodził się 2 maja 1819 roku w Oleśnicy. Uczył się jako czeladnik we Frankfurcie nad Menem, La Chaux-de-Fonds, Dreźnie, Monachium, Berlinie i Wiedniu u mistrza zegarmistrzostwa Philipa Happachera. 1 kwietnia 1847 r. otworzył pierwszy w Świebodzicach sklep z zegarami.

W 1852 r. na wystawie przemysłowej we Wrocławiu jego zegary były sygnowane jako Gustav Becker. W 1854 r. Becker otrzymał kontrakt z pocztą. Produkcja gwałtownie wzrosła, ponieważ w 1873 r. na wystawie światowej w Wiedniu Becker ogłosił wyprodukowanie 75 000 a w 1875 r. 100 000 zegarów 15 maja 1885 r. jest to już 750 000, a w 1892 r. wyprodukował 1 000 000 zegarów.

Poszukując informacji na temat znanego zegarmistrza Gustava Beckera mieliśmy przyjemność poznać Pana Rafała Wietrzyńskiego, który na temat znanej postaci wie bardzo dużo. Poniżej fragment tekstu użyczonego przez Rafała Wietrzyńskiego o Gustavie Beckerze.

Z pamiętnika Gustava Beckera - część 1

_(...)Lata dzieciństwa w Oleśnicy upływały mi szybko. Wprawdzie moja rodzina nigdy nie była bogata i trzeba było zawsze wiązać koniec z końcem, to jednak nie zniechęcało mnie to do realizowania podjętych wcześniej planów. Pamiętam, że zamiast spędzać czas z rówieśnikami, wolałem podglądać pracę miejscowych zegarmistrzów, których warsztat znajdował się nieopodal oleśnickiego Rynku. Pracownia ta należała do wirtemberskiego rodu Kulbe, którego przodkowie, zanim osiedlili się na dobre w podoleśnickich Boguszycach, nauczyli się zegarowego rzemiosła w odległej Szwabii. Fach ten był przekazywany w tej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Pewnego dnia odważyłem się zapytać starego mistrza Kulbe o możliwość praktykowania u niego. Okazało się, że posiada on jedno miejsce wolne. Niedługo potem mogłem więc rozpocząć naukę zawodu w warsztacie cenionego znawcy zegarowego rzemiosła. Nauka trwała kilka semestrów. Dzięki niej zdałem egzamin czeladniczy i nabyłem odpowiednie kwalifikacje. Brak mi jednak było doświadczenia. By je zdobyć musiałem wyruszyć w świat na kilkuletnią wędrówkę czeladniczą.

Gustav Becker, założyciel marki zegarów urodził się w Oleśni...

Wędrówka ta była starą niemiecką tradycją. Po okresie nauki czeladnik opuszczał swoje miejsce zamieszkania i wyruszał w świat. Włóczęga trwała co najmniej 3 lata. Podczas niej wędrowało się od miejsca do miejsca i odwiedzało różnych mistrzów, u których można było zdobywać cenne doświadczenie i umiejętności. W trakcie czeladniczej wyprawy musiał człowiek przestrzegać różnych surowych reguł. Także sama praca do łatwych nie należała. Trwała ona w okresie letnim nawet 14 godzin na dobę, od 6 rano do 20 wieczorem. Za to zimą pracowało się 2 godziny krócej, od 7 do 19. Podróż moja kierowała się przez Niemcy, Szwajcarię i Austrię. Podczas niej prowadziłem pamiętnik, w którym zawsze notowałem ważne wskazówki. Dotyczyły one nie tylko samej pracy, ale także spraw handlowych.
Pierwszym przystankiem w mojej wędrówce czeladniczej okazał się być królewski Berlin. To właśnie tutaj miałem okazję poznać mistrza Tiede, który zrobił na mnie duże wrażenie. Dzięki niemu pojąłem jak powinna wyglądać prawdziwa praca zegarmistrza, która ma dawać poczucie spełnienia i satysfakcji. Po kilkumiesięcznym, owocnym pobycie w stolicy przeniosłem się na południe, do Monachium, gdzie mogłem poznać tajniki pracy w drewnie oraz tworzenia misternych skrzyń zegarowych. Kolejnym etapem mojej przygody był Frankfurt nad Menem oraz Drezno. W tym pierwszym wpojono mi zasady dobrego handlu zegarami, w drugim z kolei miałem sposobność zapoznania się mechaniką i konstruowaniem mechanizmów zegarowych.
Najlepiej czułem się jednak w Szwajcarii, w ośrodku La Chaux-de-Fonds, nazywanym stolicą szwajcarskiego zegarmistrzostwa. Ludzie nie byli tu zbyt rozmowni, za to bardzo polubiłem tutejszy krajobraz górski. W miejscowej szkółce zegarowej, prowadzonej przez potomków francuskich protestantów, nauczyłem się bardzo cennej profesji. Była to umiejętność konstruowania przyrządów i narzędzi zegarmistrzowskich. Po ukończeniu edukacji i uzyskaniu rekomendacji od tutejszych opiekunów, czekała mnie kolejna podróż. Tym razem postanowiłem wyruszyć na wschód, do cesarskiego Wiednia, skąd doszły mnie słuchy o rosnącym zapotrzebowaniu na wytrawnych zegarmistrzów i ich pomocników.
W stolicy Austrii przyszło mi pracować w warsztacie znanego i cenionego mistrza Philippa Happachera, który w tym czasie uchodził za wybitnego twórcę wiedeńskich czasomierzy. To właśnie dzięki niemu i jego zaangażowaniu w moją naukę mogłem poznać kunszt wytwarzania gustownych regulatorów odważnikowych. Szczególnie dobrze pamiętam moje rozmowy z wiedeńskim mistrzem, który zawsze powtarzał mi: “nie sztuką jest wytwarzanie dobrych zegarów. Sztuką jest tworzenie takich czasomierzy, jakich jeszcze nikt nie skonstruował”. Tą interesującą myśl zapisałem w moim pamiętniku.
Pod koniec drugiego roku wiedeńskiej praktyki zachorował nagle stary Happacher. Choroba nie dawała za wygraną, więc po kilku miesiącach przyszło mu zejść z tego świata. Zanim jeszcze wyzionął ducha, zdążył na łożu śmierci powierzyć mi wszystkie obowiązki, które wiązały się z dalszym prowadzeniem zakładu. Obiecałem mu to i nie mogłem odmówić. Przez kolejne trzy semestry byłem odpowiedzialny za prowadzenie warsztatu po zmarłym mistrzu. Zadanie to nie było łatwe, ale udało mi się z niego wywiązać. Dzięki temu zdobyłem obszerną wiedzę i nawiązałem relacje handlowe potrzebne do produkcji wytwornych regulatorów. Wtedy też zrodził się we mnie instynkt do samodzielnego działania. Po pewnym okresie postanowiłem wrócić w rodzinne strony i otworzyć własny interes z zegarami.
Oleśnica w ciągu 6 lat mojej nieobecności nie zmieniła się aż nadto. Powrót mój zaskoczył przede wszystkim moich bliskich i znajomych. Większość z nich nie przypuszczała, że jeszcze kiedykolwiek mnie zobaczy. Pomimo zagranicznej praktyki i obszernej wiedzy nie mogłem starać się na razie o tytuł mistrza. Według starych zasad obejmował mnie jeszcze dwuletni czas pracy, popularnie zwany “Mutjahr”, który podjąłem się przepracować w miejscowej Gildi. Oczywiście zanim zostałem przyjęty na służbę sprawdzono najpierw moje referencje i reputację, gdyż żaden cech ani mistrz zegarmistrzowski nie chciał zatrudniać czeladnika o złej opinii. Podczas tego okresu wymagano ode mnie uległości i posłuszeństwa. Przez ten czas zamieszkałem u jednego z miejscowych mistrzów i pracowałem na jego rachunek. Wszelkie dodatkowe zlecenia mogłem pozyskać tylko za jego przyzwoleniem. Bez zgody cechu nie mogłem opuszczać ani zmienić swojego mistrza. Nocowałem pod jego dachem i tylko za jego zgodą mogłem spędzić noc poza domem.
Pomimo wielu obowiązków, wyrzeczeń i nawału pracy pobyt w Oleśnicy wspominam dobrze, gdyż właśnie wtedy poznałem Luizę, córkę miejscowego właściciela tawerny, z którą kilka miesięcy później stanąłem na ślubnym kobiercu. Okazała się ona być wierną towarzyszką mojego życia. Razem też podjęliśmy decyzję, że po skończeniu mojej praktyki i uzyskaniu tytułu mistrza, wyjedziemy z naszych rodzinnych stron. Tak też się stało. Nasz wybór na osiedlenie się trafił na Świebodzice, niewielkie miasteczko położone u podnóża Sudetów. O jego wyborze zadecydowało przede wszystkim dogodne połączenie kolejowe, a także olbrzymie zasoby leśne, co miało istotny wpływ na pozyskiwanie surowca drzewnego do produkcji zegarów. Tak, tak. Już wtedy wiedziałem co będę chciał robić. Moim marzeniem było wybudowanie dużej fabryki zegarów.
Do Świebodzic przybyliśmy na samym początku 1847 roku. Zamieszkaliśmy w hotelu “Pod Złotym Lwem” przy Alte Bahnofstraße, należącym do mistrza murarskiego Paslera. Był to dość nowy budynek, wybudowany przed paroma laty. Na jego zapleczu znajdowało się pomieszczenie gospodarcze, złożone z dwóch izb, które postanowiłem wykorzystać pod mój pierwszy prywatny warsztat zegarmistrzowski. Po kilku tygodniach przygotowań w końcu dopiąłem swego. Wraz z nastaniem wiosny otworzyłem swój zakład w Świebodzicach. Od samego początku postanowiłem, że główną domeną będzie produkcja regulatorów, którą posiadłem podczas praktyki u mistrza Happachera (...)_

Gustav Becker, założyciel marki zegarów urodził się w Oleśni...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na olesnica.naszemiasto.pl Nasze Miasto